„Na całym świecie nie ma nic równie trudnego do zdobycia i równie łatwego do stracenia jak zaufanie” – H. Murakami
Dla skutecznego funkcjonowania, budowania relacji oraz pewności siebie i wiary w swoje możliwości potrzebujemy zaufania. Zaufania do osób, które nas otaczają, które z nami mieszkają, pracują, z którymi się spotykamy, a także poczucia, że oni ufają nam. Zaufanie to wartość, która gruntuje nas w życiu, w relacjach, w zadaniach, w obowiązkach i w pasjach.
Która z dróg jest Wam bliższa? Lubicie planować, stawiać sobie cele i dążyć do ich realizacji, czy raczej wolicie pozwalać, by życie niosło Was, pokazywało szanse i pozwalało wybierać z nadarzających się możliwości? Spontaniczność, wolność i otwartość na to co przynosi dzień jest nam potrzebna, często dodaje kolorytu naszemu życiu, pomaga doświadczać tego co nowe, czasem ekscytujące. Pytanie, czy wiedzie nas w kierunku, który jest dla nas dobry, w kierunku tego czego potrzebujemy, szukamy?
Od pewnego już czasu zgłębiam podstawy Analizy Transakcyjnej, a im lepiej ją poznaję, tym bardziej mam poczucie, że była mi bliska na długo przed tym, zanim ją poznałam. Badając pojęcie umów w różnych relacjach, także wychowawczych, analizując zagadnienia dialogu i komunikacji oraz trudności, które im towarzyszą, bliskie mi było poczucie, że cały proces budowania relacji, zrozumienia i zaufania to proces wymiany – doświadczeń, potrzeb, oczekiwań, zasobów itd.
Według badań opisanych przez R. Bang Nes, a przeprowadzonych przez brytyjskich naukowców we współpracy z Government Office for Science Foresight Programme, ustalono pięć źródeł szczęścia. Są to: relacje z innymi, aktywność, uważność, uczenie się, dawanie (za art. J. Derdy, Radość – nasze paliwo, „Zwierciadło” 7(2018) lipiec 2022, s. 181). Powyższe informacje zainspirowały mnie do przygotowania tego posta, bo przeczytałam je w dniu, gdy dopadło mnie osłabienie, poczucie zwątpienia i melancholii.
Na jednym z webinarów prowadzonych przez Grupę Spotkanie, jedna z Trenerek podzieliła się z nami cytatem ze słów Wiktora Osiatyńskiego:
„(…) Wstać rano, zrobić przedziałek i się odpieprzyć od siebie. Czyli nie mówić sobie: muszę to, tamto, owo, nie ustawiać sobie za wysoko poprzeczki i narzucać planów, którym nie można sprostać. Bez egoizmu, ale bardzo starannie, dbać o siebie i swoje własne uczucia. Poświęcać się temu co sprawia przyjemność. Ja zapisuje rano, co mam zrobić. A chwilę potem skreślam połowę. To bardzo ważne, by siebie samego nie nastawiać na dzień czy na całe życie tak ambitnie, że niepowodzenie będzie nieuniknione. Jeśli człowiek chce za dużo osiągnąć, zaplanować, zrealizować, to jest stale z siebie niezadowolony. A może po to, by być z siebie zadowolonym, wystarczy robić rzeczy, które są potrzebne, godziwe, warte, dobre, bez wymagania od siebie więcej, niż można osiągnąć.”
„Zawalając planowanie – planujesz zawalać” – te słowa utkwiły mi w pamięci po obejrzeniu filmu „Zwycięska rodzina” opowiadającego o życiu Sereny i Venus Williams, a bardziej o wizji wychowania mistrzyń realizowanej przez ich ojca – Richarda Williamsa. Gdzie byłyby dzisiaj obie tenisistki, gdyby nie plan ich ojca i wsparcie matki? Gdzie byłyby dzisiaj, gdyby nie cel, plan i konsekwentna jego realizacja? Nie oceniam słuszności metod wychowawczych, nie oceniam na ile te cele były celami dziewczyn, a na ile ich ojca – przynajmniej początkowo. Skupiam się na tym, że ich ojciec postawił sobie cel, zbudował bardzo dokładny plan, ocenił zasoby, znalazł sprzymierzeńców, wsparcie, ale przede wszystkim ów bardzo skrupulatny plan – nie mniej skrupulatnie realizował. Jak się to skończyło? Wiemy chyba wszyscy. Obie córki zostały mistrzyniami, obie biły rekordy, zyskiwały nowe tytuły, a obecnie Serena uznawana jest za tenisistkę wszechczasów.
Nieustannie rośnie tempo naszego życia, spieszymy się, żyjemy w napięciu, pełni obaw o to, czy podołamy, czy zdążymy, czy się nie skompromitujemy. Napięcie, obawy, stawiane sobie coraz wyższe wymagania – to wszystko stanowi codzienność wielu z nas.
Kilka dni temu prowadziłam szkolenie na temat stresu i tego czy nam pomaga, czy nam szkodzi w życiu. I choć odpowiedź nie jest prosta, chciałam podzielić się z Wami kilkoma informacjami.
Empatia – określenie wprowadzone w 1897 roku przez Edwarda B. Titchenera na oznaczenie zdolności wczuwania się, porozumienia z drugim człowiekiem na poziomie emocji. Jest zdolnością bardzo pożądaną we współczesnym świecie, w czasie wszechobecnej obojętności, egotyzmu i braku wrażliwości. Empatia jest zdolnością rozpoznawania i współodczuwania stanów psychicznych innych osób. Definiowana bywa również jako zdolność do stawiania siebie w sytuacjach innych ludzi i uwzględniania tego stanu w relacjach z innymi.
Hans-G. Gadamer powiedział: „W każdej rozmowie panuje duch dobry lub zły, duch zatwardziałości lub duch otwarcia się ku sobie i płynnej wymiany między JA i TY”. Umiejętność komunikowania się z innymi coraz częściej uznawana jest za kluczową kompetencję przyszłości. Postulowane jest, by tej umiejętności uczyć w szkole w ramach osobnego przedmiotu – lekcji z zakresu komunikacji interpersonalnej. Bo choć uczeni byliśmy w szkole zasad gramatyki, składni, rozwijaliśmy słownictwo – to dość rzadko udawało się nam wchodzić w autentyczny dialog. Rzadko mogliśmy też mieć poczucie, że zostaliśmy wysłuchani.
Benjamin Barber powiedział kiedyś – „nie dzielę ludzi na mocnych i słabych, tych, którym się powiodło i tych, którzy przegrali (…). Dzielę ich na tych, którzy się uczą, i tych, którzy tego nie robią”.
Co sprawia, że przestajemy się uczyć, czytać, poszukiwać? Dlaczego jedni ludzie czują głód wiedzy, chęć poznawania, czytania, doskonalenia własnych kompetencji, a inni nie podzielają tego entuzjazmu i żyją w przekonaniu, że wszystko co jest im potrzebne dostali w genach, że urodzili się z określonym poziomem inteligencji i to natura implikuje ich potencjał i osiągnięcia.